Już od bardzo dawna właśnie takie pączki chodziły mi po głowie. Nareszcie udało się je wysmażyć – dosłownie i w przenośni ;) Tym samym (i gotując pikantną zupę) zużyłam ostatnie zapasy dyniowego purée, ostała się tylko jedna, samotna dyńka czekająca w kuchni na swoją kolej. Pączki są mięciutkie, słodkie, pyszne! Nie za duże, ale to już kwestia tego, czym będziecie je wycinać. Konsystencja ciasta może Was trochę wystraszyć – tak, jest kleiste. Ale wystarczy oprószyć blat i dłonie mąką i wszystko idzie jak należy! Grunt by tej mąki nie używać w nadmiernych ilościach, by przy smażeniu pączki nie zrobiły się na zewnątrz twarde. Bez bicia przyznaję, że pierwszą sztukę najzwyczajniej w świecie spaliłam, był to właśnie taki „mączny” okaz ;) Ale reszta? Ostatkami sił ograniczyłam się do zjedzenia tylko jednego.
Chwila… czy ja właśnie napisałam notkę w 100% na temat? ;) To chyba przez to przedświąteczne zasuwanie, albowiem właśnie kursuję między komputerem, odkurzaczem, a kuchnią. Walczę z ciastem na piernik staropolski – znalazłam dziś foremkę w kształcie wielkiego Pana Ciastka, ale chyba nie jesteśmy kompatybilni. Pierwszy nadziewany powidłami Ciastek miał guza na głowie. Drugiemu wyskoczyło serce. Przez wrodzoną wstydliwość nie powiem, gdzie bąbel wyskoczył trzeciemu. Ach, życie… ;)
Ciasto na 14 pączków:
✔ 10g świeżych drożdży
✔ 30ml ciepłego mleka
✔ 1 łyżeczka cukru
✔ 1 łyżeczka mąki pszennej
✔ 60g drobnego cukru
✔ 250g mąki pszennej
✔ 130g purée z dyni w temperaturze pokojowej
✔ 2 jajka w temperaturze pokojowej
✔ 30g roztopionego masła, ostudzonego
✔ 1 łyżka przyprawy do piernika
✔ 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
✔ szczypta soli
✔ olej roślinny do smażenia
Drożdże kruszymy, wsypujemy do miseczki i oprószamy jedną łyżeczką cukru i jedną mąki, zalewamy ciepłym (nie gorącym!) mlekiem. Przykrywamy ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce na 20 minut, aż całość się spieni i zwiększy objętość. Do dużej miski wsypujemy cukier, mąkę, dodajemy purée z dyni, jajka, masło i przyprawy. Mieszamy, dodajemy wyrośnięty zaczyn. Przez kilka minut wyrabiamy ciasto (będzie nieco luźne, może Wam napędzić stracha, ale spokojnie!), nakrywamy misę ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce na godzinę.
Stolnicę podsypujemy mąką. Ciasto wałkujemy na grubość około 2 centymetrów, szklanką lub obręczą o średnicy około 10 centymetrów wycinamy pączki. Na środku każdego małym kieliszkiem robimy dziurkę. Szklankę i kieliszek można każdorazowo zanurzać w mące – bardzo mi to pomogło na przyklejanie się ciasta do ich krawędzi. Gotowe oponki przekładamy na deskę oprószoną mąką, nakrywamy i odstawiamy do wyrośnięcia na 20 minut.
W rondelku rozgrzewamy olej. Pączki smażymy na małej mocy palnika, z każdej strony do lekkiego zrumienienia. Gotowe przekładamy na papierowy ręcznik do odsączenia.
* Aby przygotować purée, należy usunąć ze środka dyni pestki i włókna tak, aby pozostał sam miąższ. Dynię można podzielić na mniejsze kawałki, ułożyć na folii aluminiowej skórą do góry i piec do miękkości w 200°C przez 40-60 minut (w zależności od wielkości kawałków). Upieczony miąższ bardzo łatwo oddzielić od skórki łyżką, trzeba go jeszcze odsączyć z wody (np. wyciskając przez chustę serowarską) i zmiksować na gładko blenderem. Gotowe purée można przechowywać w lodówce do tygodnia lub zamrozić.
Dekoracja:
✔ 200g białej czekolady
✔ 1 łyżka oliwy
✔ 4 ciasteczka korzenne
✔ cukier kandyz
Czekoladę rozpuszczamy w kąpieli wodnej (czyli w żaroodpornym naczyniu ustawionym nad gotującą się wodą tak, by jego dno nie stykało się z wrzątkiem) i mieszamy z oliwą, ciasteczka drobno kruszymy. Pączki polewamy czekoladą, obsypujemy ciasteczkami i kandyzem.
Smacznego!