Tarta frangipane ze śliwkami i wiśniami

Powitawszy! Dzisiejszy przepis miał się pojawić już jakiś czas temu – oczywiście nie mogłam się powstrzymać i wrzuciłam zajawkę na Instagram, co było lekkim falstartem, albowiem w tym roku jestem turbopracusiem i wszystkie zlecenia kończę długo przed terminem. Tak, nawet książki po 100 przepisów w miesiąc. Dacie wiarę, że w tym roku sfotografowałam sześć książek? (Do)słownie s z e ś ć. Moje życie towarzyskie i sportowe zamarło. W każdym razie, bo znów odpływam w gadulstwo: tarta, którą właśnie widzicie, była bohaterką videotutoriala, który znajdziecie na dole notki (tak mi szkoda tych filmików z racji ich krótkiego fejsbukowego żywota, że chyba uzupełnię o nie starsze notki; w wolnej chwili; a póki co można oglądać wybrane w moim portfolio). Dopiero pojawiła się na stronie Klienta, więc moje nadaktywne łapki musiały uzbroić się na dwa tygodnie w cierpliwość i czekać. Ale co się odwlecze…

Z tartą wiąże się zabawna historia. Przyszło mi do głowy, że w ramach pierwszej scenki pięknie prezentowałoby się ujęcie kręcącej się w miejscu tarty. No proste przecież. Tylko że nie za bardzo, jeśli ciągle skąpi się na obrotową deskę do serów… Ale jako że potrzeba matką wynalazku, nomen omen wynalazłam w moich foto-kuchciko-zbiorach bambusową miseczkę o zaokrąglonym spodzie. Odwróciłam ją, nakryłam dużym talerzem, pobujałam – trzyma się? Ano trzyma. Tarta powędrowała na talerz. Ustawiłam aparat, wdrapałam się na moje hiperprofesjonalne krzesełko do fotek z góry, zwane również pospolicie stołkiem z IKEA, wyginając się nienaturalnie sięgnęłam do talerza, zakręciłam i… i widzę na podglądzie, że tarta pięknie się obraca, po czym leciii… Nie wiem jakim cudem, ale zatrzymała się na krawędzi stołu. A wiecie co jest najlepsze? Że w całej tej żądzy ujęcia idealnego powtórzyłam wszystko trzy razy… Wszystko. Z upadkiem. Zresztą zobaczcie:


Druga widoczna na zdjęciach tarta to po prostu zlepek nadprogramowego ciasta oraz owoców, posypany cukrem kokosowym. Ot, takie cosięnawinie.

Ciasto kruche:

✔ 250g mąki pszennej
✔ 100g cukru pudru
✔ szczypta soli
✔ 100g zimnego masła, pokrojonego w kostkę
✔ 2 jajka

Z mąki zmieszanej z solą oraz z cukru pudru usypujemy kopczyk. Na środku robimy zagłębienie, umieszczamy w nim masło i wbijamy jajka. Ciasto energicznie siekamy nożem, a gdy składniki z grubsza się połączą, szybko je zagniatamy. Można też wyrobić je w malakserze. Gotowe formujemy w kulę, zawijamy w folię spożywczą i chowamy do lodówki na godzinę. Po tym czasie na stolnicy oprószonej mąką wałkujemy je na placek nieco większy od formy na tartę o średnicy 25 centymetrów. Nawijamy ostrożnie na wałek, rozwijamy nad foremką i dociskamy brzegi, odcinamy nadmiar przeciągając wałkiem po krawędzi blaszki. Nakłuwamy ciasto widelcem, zakrywamy arkuszem pergaminu lub folii aluminiowej i obciążamy fasolą, ryżem lub ceramicznymi kulkami. Tak przygotowane pieczemy w 175°C przez 10 minut. Po upływie tego czasu ściągamy obciążenie i dopiekamy spód przez 5 minut.

Nadzienie:

✔ 120g miękkiego masła
✔ 60g drobnego cukru
✔ 1 łyżka ekstraktu z wanilii
✔ 120g zmielonych migdałów (mogą być w skórce)
✔ 2 jajka
✔ 50g mąki pszennej
✔ 4 duże śliwki
✔ 150g drylowanych wiśni

✔ łyżka miodu
✔ świeży tymianek

Masło ubijamy z cukrem i ekstraktem na jasną masę. Dodajemy mielone migdały oraz jajka, mieszamy. Wsypujemy mąkę, łączymy składniki łopatką. Masę wykładamy na podpieczony spód tarty i wyrównujemy. Na wierzchu układamy rozcięciem do góry przepołowione śliwki oraz całe wiśnie. Pieczemy 35-40 minut w 175°C.

Po wystudzeniu polewamy strużką miodu i posypujemy tymiankiem.

Smacznego!

Sok z wiśni, szpinaku, jabłka, kiwi i limonki

65.1

Kolejny sok! :) Mówiłam już, że darzę moją wyciskarkę miłością absolutną? Soki ze szpinakiem czy jarmużem należą do moich ulubionych. Nie dlatego, że uwielbiam smak akurat tej zieleniny, bo w takich mieszankach po prostu go nie czuć. Mam za to wrażenie, że dostarczam organizmowi trochę więcej dobroczynnych składników. Tutaj jednak największymi bohaterkami są przepyszne wisienki, które wmusiła poleciła mi sprzedawczyni na Kleparzu. Już chyba kiedyś pisałam, że za nimi nie przepadam. Kwaśne, cierpkie, nigdy bez maminego polecenia nie zbliżałam się do wiśniowego drzewka rosnącego w ogrodzie. Na zakupach szukałam jasnych czereśni, takich jakie pamiętam z dzieciństwa, również z naszego ogrodu. Nie było, za to właścicielka stoiska uparcie twierdziła, że ma wiśnie słodsze niż czereśnie. Częstowała, ja się krzywiłam, dziękowałam, w końcu myślę sobie – no dobrze, odpuść kobieto! I przepadłam. Najpyszniejsze w życiu :) Poszły nie tylko na koktajl, bo aż żal było nie zjeść więcej prosto z durszlaka.

Sok:

✔ 2 duże garście młodego szpinaku
✔ 3 kiwi
✔ 2 garście bardzo słodkich wiśni
✔ 1 jabłko
✔ 1 limonka

Jeśli używamy wyciskarki, składniki odpowiednio przygotowujemy: odcinamy twarde końcówki kiwi (nie trzeba obierać ich ze skórki), z wiśni usuwamy pestki, z jabłek całe gniazda nasienne, limonkę obieramy ze skórki i albedo (choć skórkę sugeruję najpierw zetrzeć i zachować do zaromatyzowania wody lub jakiegoś deseru). Owoce kroimy na mniejsze kawałki i powoli wrzucamy do urządzenia.

W przypadku korzystania z blendera kielichowego lub sokowirówki radzę jednak pozbyć się włochatej skórki z kiwi :)

Smacznego!