Pomyślałam sobie, że zrobię Wam psikusa. Bo właściwie czemu nie? Dobry psikus nie jest zły, a zapewniam że ten peeling jest po prostu cudny. Zdjęcia odkopałam z prehistorii, bo aż z lutego, zdążyły się więc już trochę przykurzyć i poczuć kompletnie zapomniane. Robiłam je na zlecenie – stąd nietypowa tematyka, a że naprawdę bardzo nie lubię jak coś się marnuje, postanowiłam się nimi podzielić. Każdy składnik jest jadalny, więc blog nie doświadczy mam nadzieję profanacji absolutnej ;) Grunt że kosmetyk przepięknie pachnie, świetnie działa i nie ma w nim złowrogiej chemii. Moja skóra twarzy bywa kapryśna i kilka znanych firm wylądowało na cenzurowanym za wywołanie rumieńców wychodzących poza kategorię pt. „urocze” i sugerujących śmiertelną gorączkę, w przypadku tego peelingu nic złego się nie działo – wręcz przeciwnie!
Jeśli ten wpis nie jest dla Was – nie martwcie się, to jednorazowy lub jeden z dwóch (prehistoria nadal w trybie odkrywkowym) takich przypadków. Później na pewno m.in. spróbujemy ostatnich, zagubionych na dysku promyków lata i pomęczymy parę odmian dyni :)
Składniki:
✔ 250g cukru trzcinowego
✔ 2 łyżki soli morskiej
✔ 3 torebki zielonej herbaty
✔ 50ml oliwy z oliwek
✔ 3 łyżki miodu
✔ skórka otarta z jednej limonki
Mieszamy cukier, sól i herbatę. Wlewamy oliwę i miód, dokładnie mieszamy. Z wyszorowanej limonki ścieramy skórkę, dodajemy do mikstury. Przechowujemy w szczelnie zamkniętym pojemniku.