Sok z wiśni, szpinaku, jabłka, kiwi i limonki

65.1

Kolejny sok! :) Mówiłam już, że darzę moją wyciskarkę miłością absolutną? Soki ze szpinakiem czy jarmużem należą do moich ulubionych. Nie dlatego, że uwielbiam smak akurat tej zieleniny, bo w takich mieszankach po prostu go nie czuć. Mam za to wrażenie, że dostarczam organizmowi trochę więcej dobroczynnych składników. Tutaj jednak największymi bohaterkami są przepyszne wisienki, które wmusiła poleciła mi sprzedawczyni na Kleparzu. Już chyba kiedyś pisałam, że za nimi nie przepadam. Kwaśne, cierpkie, nigdy bez maminego polecenia nie zbliżałam się do wiśniowego drzewka rosnącego w ogrodzie. Na zakupach szukałam jasnych czereśni, takich jakie pamiętam z dzieciństwa, również z naszego ogrodu. Nie było, za to właścicielka stoiska uparcie twierdziła, że ma wiśnie słodsze niż czereśnie. Częstowała, ja się krzywiłam, dziękowałam, w końcu myślę sobie – no dobrze, odpuść kobieto! I przepadłam. Najpyszniejsze w życiu :) Poszły nie tylko na koktajl, bo aż żal było nie zjeść więcej prosto z durszlaka.

Sok:

✔ 2 duże garście młodego szpinaku
✔ 3 kiwi
✔ 2 garście bardzo słodkich wiśni
✔ 1 jabłko
✔ 1 limonka

Jeśli używamy wyciskarki, składniki odpowiednio przygotowujemy: odcinamy twarde końcówki kiwi (nie trzeba obierać ich ze skórki), z wiśni usuwamy pestki, z jabłek całe gniazda nasienne, limonkę obieramy ze skórki i albedo (choć skórkę sugeruję najpierw zetrzeć i zachować do zaromatyzowania wody lub jakiegoś deseru). Owoce kroimy na mniejsze kawałki i powoli wrzucamy do urządzenia.

W przypadku korzystania z blendera kielichowego lub sokowirówki radzę jednak pozbyć się włochatej skórki z kiwi :)

Smacznego!

Kokosowa quinoa z truskawkami i orzeźwiającym dressingiem

61.4

Lato, lato! W Krakowie nareszcie przestały lecieć z nieba hektolitry wody, wróciło słońce i zacne temperatury. Niektórzy poderwą się z krzykiem „za gorąco!” (rozpuścił Wam się kiedyś litrowy słoik oleju kokosowego? dziś omal nie wylałam, wziął mnie z zaskoczenia ;) ), ale ja należę do osób baaardzo ciepłolubnych i jestem w swoim żywiole, mój rower zresztą też. A skoro o upałach mowa, dołóżmy do nich rozkwit truskawkowego sezonu i (werble) dochodzimy do sedna dzisiejszego wpisu.

Pamiętacie ryż na mleku z truskawkami? A jakże! Wpadł mi do głowy pomysł na odtworzenie tego dania, ale w podkręconej formie. Kręciłam, kręciłam, aż dość znacznie odeszłam od oryginału, przez co powstało coś ciekawego nadającego się zarówno na śniadanie, jak i na letni obiad. Gdy bardzo się spieszę z przygotowaniem śniadania, ograniczam się do wersji, w której komosę gotuję w takich samych proporcjach jak w przepisie, ale od razu dorzucam do niej połówki truskawek. Jeśli cały płyn się wchłonie, dolewam dwie łyżki mleczka kokosowego. Pychota!

W poszukiwaniu przepisu na pełną wersję zajrzyjcie TUTAJ, czyli na zaprzyjaźnione Hello zdrowie :)

Smacznego!

P.S.
Zgadnijcie, kto właśnie kończy trzeci tydzień bycia „na swoim”… :) Tadąąą! Kłaniam się.

Miałam ogarnąć dom, założyć portfolio, pogrzebać przy blogu… a gdzie tam! Pracy przybywa, z czego się ogromnie cieszę, choć czasem kończę dzień 15cm niższa od ciągłego biegania z aparatem i garami. Za to uczucie szefowania samemu sobie i dysponowania własnym czasem jest warte każdej sekundy łamania w krzyżu! ;) Jeśli macie pasję, którą możecie przeinaczyć w zawód, ale wahacie się, bo rachunki same się nie zapłacą – nie bójcie się! Z moją decyzją nosiłam się od ponad roku, ba, nadal od czasu do czasu nawiedzają mnie wątpliwości, ale póki co nie mają one żadnych podstaw i wynikają wyłącznie z tego, że ja zawsze muszę działać według planu i mieć wszystko poukładane. A tu taki spontan… i powiem Wam, że spontany są najlepsze. Uściski i do boju!

61.1

Orzeźwiające zielone smoothie

38.14

Dziś mam dla Was nieprzyzwoicie dużo zdjęć :) Dawno nie byłam aż tak zadowolona z sesji (choć pewnie do rana zauważę kosmiczne braki w każdym kadrze z osobna) i odrzucenie którejkolwiek fotografii mogłoby zaboleć okrutnie, zbyt okrutnie na niedzielny wieczór, który już i tak jest podszyty strachem przed złowrogim poniedziałkiem. Normalnie nie mam migotania komór na myśl o początku tygodnia pracującego, ale odkąd poniedziałek stał się dniem w którym chwytanie za biurową słuchawkę jest moim obowiązkiem, z tyłu głowy w niedzielę fruwa mi stado pomysłów od symulowania zatrucia pokarmowego po intencjonalne zarażenie się dżumą. Naprawdę, środa czy czwartek – mogę siedzieć przy telefonie spokojna jak mnich. Ale poniedziałek? Dzień, w którym każdy klient od samego rana męczy telefon, byle tylko czym prędzej wyrzucić z siebie duszone cały weekend frustracje? Koszmar! Nic dziwnego, że we wtorek rano – mimo że dyżur przechodzi dalej – na każdy dzwonek skaczę pod sufit, a w myślach wołam „Mamo!” i owijam się wyimaginowanym kocykiem z troskliwym misiem. Ale, ale. Żeby znowu było miło :)

38.13

38.338.11

Tym razem coś dla zdrowia. Jakiś czas temu postanowiłam zrobić remanent lodówki. Oczywiście nie rezygnuję z niedzielnych słodkości – każdy musi mieć w życiu trochę przyjemności! Ale mój codzienny jadłospis wzbogacił się o parę składników i mam nadzieję będzie wzbogacał się dalej w miarę jak będę pogłębiać wiedzę. Dojrzewam do wyciskania świeżych, leczniczych soków (worek marchwi od rolnika leżakuje w kuchni, a wyciskarka już mruga z pudełka, yay!), a póki co zaprzyjaźniam się z kombinacjami blenderowymi. Parę dni temu zmiksowałam napój klasyczną metodą „co się nawinie” i wyszło tak smacznie, że zielony smoothie służył mi cały tydzień w roli drugiego śniadania. Ag vs. fast food? 1:0! W przepisie opcjonalnie pojawiają się jagody goji i nasiona chia. Zdaję sobie sprawę, że nie są to rzeczy najtańsze i nie każdy łapie fit bakcyla i testuje takie ciekawostki – w razie czego po prostu je pomińcie. Mi udało się je znaleźć w bardzo konkurencyjnych cenach i z przyjemnością z nich korzystam mając nadzieję, że faktycznie dożyję setki z sercem jak dzwon i regularnie odnawianym karnetem na fitness ;)

38.138.6

Jeszcze tylko w ramach przypomnienia: do piątku włącznie trwa walentynkowy konkurs. Nie spodziewałam się aż takiego zainteresowania, jest mi niezmiernie miło widzieć Wasze zgłoszenia! Do tego tyle ciepłych słów, aż serducho pęka, że z kilkudziesięciu jak na razie zdjęć będę musiała wybrać tylko trzy. Naprawdę, nie wiem jak to zrobię. Z wieloma deserami wiążą się błyskotliwe historie, wiele deserów jest misternie udekorowanych. Trudny wybór :)

38.5

38.4

38.838.10

Składniki na 2 duże szklanki (ok. 0,7l):

✔ 150ml wody mineralnej
✔ 2 bardzo dojrzałe kiwi
✔ 2 małe lub 1 duże jabłko
✔ natka pietruszki
✔ garść świeżego szpinaku (ok. 60g)
✔ sok z ćwiartki limonki
✔ łyżka miodu

✔ jagody goji do posypania (opcjonalnie)
✔ nasiona chia do posypania (opcjonalnie)

Kiwi wydrążamy ze skórek łyżeczką (ponoć można je jeść w całości, ale nie wiem czy kogokolwiek kuszą owoce futerkowe au naturel :D ), jabłka kroimy w ćwiartki i pozbawiamy gniazd nasiennych. Pietruszka może pozostać z łodyżkami. Wszystkie podstawowe składniki umieszczamy w kielichu blendera, najlepiej w takiej kolejności jak wymieniono powyżej (po zmieleniu „mokrego” kiwi z wodą blender ma łatwiejsze zadanie i nie trzeba mu pomagać upychając zieleninę łyżką).

Smoothie przelewamy do szklanek, jeśli mamy na podorędziu jagody i nasiona, posypujemy nimi napój z wierzchu. Najlepszy jest schłodzony, ale uwaga – z biegiem czasu smaki przegryzają się i po kilku godzinach na prowadzenie wychodzi smak kwaśny. Zaraz po zmieleniu natomiast czuć głównie jabłko i pietruszkę. Potem stery przejmują kiwi z limonką :)

38.938.7

38.12

Smacznego!

38.2

Z innej beczki… peeling z limonką i zieloną herbatą

27.4

Pomyślałam sobie, że zrobię Wam psikusa. Bo właściwie czemu nie? Dobry psikus nie jest zły, a zapewniam że ten peeling jest po prostu cudny. Zdjęcia odkopałam z prehistorii, bo aż z lutego, zdążyły się więc już trochę przykurzyć i poczuć kompletnie zapomniane. Robiłam je na zlecenie – stąd nietypowa tematyka, a że naprawdę bardzo nie lubię jak coś się marnuje, postanowiłam się nimi podzielić. Każdy składnik jest jadalny, więc blog nie doświadczy mam nadzieję profanacji absolutnej ;) Grunt że kosmetyk przepięknie pachnie, świetnie działa i nie ma w nim złowrogiej chemii. Moja skóra twarzy bywa kapryśna i kilka znanych firm wylądowało na cenzurowanym za wywołanie rumieńców wychodzących poza kategorię pt. „urocze” i sugerujących śmiertelną gorączkę, w przypadku tego peelingu nic złego się nie działo – wręcz przeciwnie!

Jeśli ten wpis nie jest dla Was – nie martwcie się, to jednorazowy lub jeden z dwóch (prehistoria nadal w trybie odkrywkowym) takich przypadków. Później na pewno m.in. spróbujemy ostatnich, zagubionych na dysku promyków lata i pomęczymy parę odmian dyni :)

27.2

Składniki:

✔ 250g cukru trzcinowego
✔ 2 łyżki soli morskiej
✔ 3 torebki zielonej herbaty
✔ 50ml oliwy z oliwek
✔ 3 łyżki miodu
✔ skórka otarta z jednej limonki

Mieszamy cukier, sól i herbatę. Wlewamy oliwę i miód, dokładnie mieszamy. Z wyszorowanej limonki ścieramy skórkę, dodajemy do mikstury. Przechowujemy w szczelnie zamkniętym pojemniku.

27.127.3